W drodze powrotnej z Histrii, na przystanek podrzuca nas trójka Rumunów. Przy piwie, czekając na autobus, rozmawiamy m.in.: o wspólnej, komunistycznej przeszłości naszych krajów. Dla nich Polska zawsze była wyrażeniem wolności - nie pełnej, ale dużo większej niż tam. Chłopaki jadą nad morze szukać miejsca, gdzie muzyką można zwabić delfiny, a my - wracamy do Constanty.
Plecaki zostawiamy na dworcu i pędzimy na starówkę. Miasto zdaje się być brudnym, choć może tak wyglądają miasta portowe. W żadnym muzeum nie honorują zniżek dla polskich studentów (zgroza!). Stare kamienice w pobliży Placu Owidiusza (już wiemy dlaczego taką ma minę) niszczeją. Pozostały po nich tylko frontony, a o resztę nikt się nie troszczy.
Kasyno w remoncie. Ale obrotny stróż "okazyjnie" wpuszcza wszystkich chętnych, zagranicznych gości.
Sen na plaży przed rogatkami Mamai. W nocy budził nas smród (dosłownie) gnijących ryb.
W zasadzie to miał być camping na Mamai, ale okazało się, że miejski autobus dojeżdża tylko do rogatek kurortu, skąd jest jeszcze 7 km...