Neapol...hmmm. Pierwsze wrażenie takie sobie... Śmiecie i wielkie targowisko wokół dworca. Idziemy w stronę centrum długą, handlową ulicą, bezskutecznie poszukując butli z gazem pasującej do naszego palnika.
W centrum robi się ładniej, a chwilami nawet bardzo ładnie. Położone na stokach wąskie uliczki tworzą ciekaw zakamarki. Łazimy bez mapy czy przewodnika, trafiamy na przepiękną galerię handlową powstałą z połączenia szklanym dachem kilku kamienic. W sumie nie wiem czy bardziej nam się podoba sama architektura tego miejsca czy olbrzymia konstrukcja rusztowań w środku...
Na koniec chcemy zobaczyć jakieś ciekawe widoki z wyższych dzielnic. Znajdujemy na mapie kolejkę linową i... trochę się rozczarowujemy... Kolejka jak na Gubałówkę wiezie nas tunelem między kamienicami, na szczyt obstawionej budynkami góry. A gdzie punkt widokowy? Musimy się zadowolić 3-ma sekundami widoku na morzem gdzieś pomiędzy jedną a drugą kamienicą.
Po południu wsiadamy do kolejni Circumvesuviana, którą jedziemy do Pompei. I tu kolejny włoski szok - jak tu brzydko! Od Neapolu w zasadzie po same Pompeje jedziemy wśród ruder, slamsowatych kamienic, mało ambitnego grafiti i magazynów. Taki Włoch jeszcze nie znałam, jak dotąd podróżowałam bardziej po północy...
Zaskoczeniem jest też gęstość zaludnienia. Gdyby Vesuwiusz postanowił się obudzić, to nawet najlepsze plany ewakuacyjne nie pomogą....