Korzystamy z podwójnego noclegu w jednym miejscu i wyruszamy w trasę: malowane monastyry i polskie wioski. Miało być stopem, ale już pierwszy kierowca zaproponował nam "tour de monastir". Oczywiście płatny - 100 L, chyba trochę sporo, ale warto było... O komunikacji publicznej w tym rejonie, zwłaszcza w niedzielę, można zapomnieć. Częstą za to praktyką, w rejonie Bukowiny, jest opłata za "okazje", zazwyczaj kilka lejów.
Trasę monastyrową kończymy w Arborze - najskromniejszy, ale jakże uduchowiony w porównaniu z Sucevita czy Voronetem... Zwłaszcza Voronet odstrasza liczbą turystów i gadżetów na straganach w okół.
Z monastyrami jest w ogóle jedna dziwna sprawa;) Ich wygląd z zewnątrz był dla mnie rzeczywiście zaskoczeniem, ale w środku...ktokolwiek był kiedyś w Lublinie, w kaplicy Trójcy Św. na Zamku - ten się nie zdziwi. Teraz już wiem dlaczego ten styl malowania wnętrza, tu w Lublinie, w tej części Europy, jest takim ewenementem.
Z Arboru dojeżdzamy do Sołońca Nowego, jednej z kilku polskich wiosek w Bukowinie. W jej centrum stoi pomnik na cześć budowy drogi "Kwaśniewskiego", jest miejscowy "bar" (NIGDY nie próbujcie tam "bere du casa" - brrr!), dom polski, kościół i rzeczywiście - język polski... Z jednej strony nieco archaiczny, z drugiej - z naleciałościami rumuńskiego.
Z Sołońca wracamy przez góry do M.Humor. Ku naszemu zdziwieniu na szczycie góry trafiamy na kolejną polską wioskę - Pleszę - mapa w przewodniku jednak nie jest zbyt dokładna... Do Humoru podwozi nas spotkany w Pleszy mieszkaniec Poiany Mikuli. Opowiada (piękną polszczyzną) o polskich wioskach, życiu Polaków w Rumunii i miejscowych specjałach...