Bari, a wieczorem załadunek na prom. I następnego dnia rano już Albania - Durres. Koniec rozkładów jazdy sprawdzanych przez internet i pewnych campingów. Dalej kraj z powieści Stasiuka, internetowych wspomnień i dość oszczędnych fragmentów bałkańskich przewodników.
Bilet typu "deck" podczas 8 godzin rejsu. Mam nadzieję, że niebo będzie gwieździste.
***
Niebo było gwieździste. Prysznice w miarę czyste, a miejscówka na dziobie wygodna i wietrzysta.
Rano - dwa wspaniałe widoki. Delfiny skaczące w wodzie niedaleko burty promu i pierwsze spojrzenie na Albanie: horyzont utkany ze szczytów gór skąpanych w mgle.
Ale, ale... wcześniej było jeszcze Bari.
W planach mieliśmy odszukanie Decathlonu i zakup butli gazowej. Niestety, wylądowaliśmy w Bari 15 sierpnia - a więc w święto. Wszystko było pozamykane. Poszliśmy w stronę starego miasta pustymi ulicami. Zamknięte sklepy i ani żywej duszy.
Stare miasto piękne - podobnie jak Dubrovnik, zbudowane z białego kamienia, ale bez tych męczących tłumów i drożyzny. Przepiękna katedra. W podwórkach zabytkowych kamienic rodziny świętowały przy grillach.
W twierdzy zwiedzamy pięknie zaaranżowaną wystawę ikon - większość z nich wypożyczona z muzeów Albanii. Gdzieś tu spacerowała sobie kiedyś nasza Bona...
Na koniec jeszcze kąpiel na falochronie, no i oczekiwanie na spóźniony prom.